Przemysław Rudź

Pain/tings

35,00 zł

Przemysław Rudź | Pain/tings

Bestseller

Super cena

Tagi albumu: Przemysław Rudź | Pain/tings, Generator.pl, Przemysław Rudź, muzyka elektroniczna, ambient, Tangerine Dream, Klaus Schulze, Vangelis, Jarre, electronic music, Kraftwerk

AUTOR Przemysław Rudź
PRODUCENT Generator.pl
NUMER GEN CD 026
ROK WYDANIA 2012
MEDIA 1CD
OPAKOWANIE JEWELCASE
Kod produktu 006609
POPULARNOŚĆ

Lista utworów

Hidden Nooks Of Our Ego 23'33
Sowers of Interstellar Intellects 12'27
Cosmic Primordial Soup 3'28
Who Goes There? 14'58
Astral Beings Hatchery 3'21
Misanthropic Aliens 16'43

Opis

Byłem całkowicie zaskoczony, słuchając po raz pierwszy płytę Paitings Przemysława Rudzia. Muzyka zimna, stalowa, pełna chłodu, niczym puste przestrzenie ogarniającego nas Wszechświata. Takiej muzyki gdański muzyk wcześniej nie nagrał. Paintings to ambientowa wędrówka dźwięków po tajemniczym świecie Przemysława Rudzia. Na płycie znalazło się 6 utworów, które są ze sobą powiązane w jedną ciągłą suitę. Podczas słuchania nie przeszkadzało mi to, że muzyka jest momentami tak lodowata. Czasami odniosłem wrażenie, że artysta w niektórych fragmentach zagrał jak Pete Namlook z niektórych części z serii The Dark Side Of The Moog. Początek płyty jest ciekawy. Otóż w pierwszym utworze (Hidden Nooks Of Our Ego) zagranym wspólnie z Adamem "Smokiem" Bórkowskim pojawia się wizja niesamowitych krajobrazów, malowanych różnymi barwami dźwięków oraz akordów. Cały czas ma się wrażenie, że one pulsują, ogarniają słuchacza swoją kolorystyką i wciągają w ten klimat. W drugiej połowie utworu pojawiają się intrygujące sekwencje, rodem z tzw. "szkoły berlińskiej". Bardzo ciekawa końcówka pierwszego utworu - dźwięki syntezatorów "falowały" niczym muzyka grana przez Jean-Michel Jarre'a na płytach Oxygene oraz Equinoxe. Sowers Of Interstellar Intellects - to dobry utwór, w którym dźwięki oraz kontrast są spotęgowane niepokojem, grozą przebywania w niegościnnej przestrzeni zimnych karłów oraz osamotnionych, wypchniętych planet poza układy słoneczne oraz niebezpiecznego pulsowania kwazarów. W trzecim utworze Cosmic Primordial Soup muzyk przedstawił interesujący, dźwiękowy pejzaż tworzenia się nowego układu planetarnego. W podobnym nastroju skomponowane zostały następne utwory: Who Goes There? oraz Astral Beings Hatchery. Who Goes There? - to nagranie bardzo mi przypomniało nastrój podczas słuchania płyt wykonawców z ery krautrocka: Klausa Schulze (Cyborg), Tangerine Dream (Atem) oraz Popol Vuh. Leniwe, melancholijne dźwięki, wspomagane przez klawisze syntezatorów tworzą zarysy muzycznych, często zakrzywionych przez modulacje dźwięków, czarno - białych obrazów. Ostatnia część suity, to długi utwór Misanthropic Aliens. To mój ulubiony kawałek na tej płycie. Ta kompozycja zamyka wędrówkę po tajemniczym świecie planet, gwiazd, kwazarów, astralnych malowideł. Przez cały czas słuchania Misantrophic Aliens odnosi się wrażenie, że ten niedostępny, chłodny, szary i przenikliwie zimny świat za chwilę stanie się cieplejszy. W końcowych minutach suity pojawia się światło, które próbuje rozświetlić mroczne klimaty tej muzyki. I w końcu to się udaje. Delikatne, sekwencyjne dźwięki oraz perkusja rodem z Picture Music Klausa Schulze nadaje tej suicie pewien dynamizm. Przemysław Rudź kończy tę suitę naprawdę cudowną solówką.

Marcin Melka



Płytę otwiera atonalny melanż zmasowanych odgłosów cywilizacji. To mroczne intro skojarzyło mi się nieco z nowymi propozycjami Depeche Mode, zatem tym bardziej wyostrzyłem słuch - moje kolejne skojarzenie z DM nasunął tytuł Pain/tings, czyli w wolnym tłumaczeniu "Obrazy bólu"; czyżbyśmy mieli tu, jak na Playing The Angel grupy Martina Gore'a, do czynienia z "wariacjami na temat bólu i cierpienia w różnych tempach"? Intro trwa już cztery minuty i w każdej chwili może wykluć się cieplejszy ton, rozpoznawalna harmonia... nadal jednak zaciekawieni poruszamy się zupełnie po omacku. Duży plus za skonstruowanie tak fascynującego początku albumu.
I oto prawie na równi z wybiciem piątej minuty pojawia się majestatyczny akord w dobrym, starym stylu, kojarzącym się z zamglonymi śnieżnymi pejzażami Klausa Schulze! Zimowa impresja nadal jest ponura i mroczna, teraz jednak zdecydowanie bardziej dryfuje w stronę "berlińskiego pra-ambientu" aniżeli abstrakcyjnych struktur click-ambientu, co mogła sugerować introdukcja. Przemysław Rudź maluje posępne, lodowe miraże w sumie przez bez mała 24 minuty - rewelacyjne otwarcie płyty będącej nawiązaniem do przeszłości i zarazem śmiałym spojrzeniem w przyszłość. Kompozycja druga od pierwszych dźwięków utrzymana jest w podobnej atmosferze, niemniej jednak tutaj pokrywa lodu wydaje się stopniowo pękać, by odsłonięte zostać mogły wyrazistsze elektroniczne kreski konstruujące niecodzienne pejzaże. Utwór zdaje się mieć wyrazistsze kontury, ale nadal muzyka czai się niespiesznie pod kopułą niebezpiecznie ołowianego nieba. Na wysokości piątej minuty na niebie zarysowują się pierwsze odcienie błękitu, niemniej jednak w tle wciąż panuje złowieszczy metaliczny wicher... Do końca kompozycji nie pojawią się żadne beaty, żadne sekwencje, natomiast cały utwór jeszcze się uprzestrzenni...
Trzecia impresja to swoistego rodzaju interludium, Rudź szkicuje tu najwyrazistszą jak dotąd melodię, nadal jednak nie widać na elektronicznym niebie słońca – co najwyżej wypolerowany lodowy guzik... Rewelacyjny utwór czwarty przynosi ze sobą smolisty mrok niczym z obrazów El Greco. To najbardziej zrytmizowana kompozycja na płycie, ale nie trzeba chyba dodawać, że tempo jest dość wolne, a akcenty rytmiczne przyczajone, skupione i introwertyczne. Wspaniały nastrój - niczym z Hush Hour Wolframa Spyry!
Przedostatni utwór stanowi drugie krótkie interludium, z jednej strony mamy tutaj lejące się akordy, w których odbija się raz po raz snop wschodzącego słońca, z drugiej strony mamy tutaj natychmiast zamarzające krople abstrakcyjnej, niemalże atonalnej sekwencji wychylającej się nieprzerwanie spod pogodniejszych głosów...
Finał trwa prawie 17 minut i jest przejmującym elektronicznym snem, subtelnie ozdabianym skromnie dozowanymi solami w dawnym stylu, generalnie i tutaj jednak panuje półmrok, abstrakcyjna zaduma i lodowatość... Aż zupełnie znienacka w 10 minucie trwania utworu wyłania się bardzo melodyjna, ruchliwa sekwencja, a w tle z głośnym hukiem pękają całe lodowe kry. W dwunastej minucie pojawia się też ścieżka perkusyjna, a niedługo potem cała paleta barw kojarzących się z Tangerine Dream połowy lat osiemdziesiątych wschodzi na białym horyzoncie i rozświetla go płynnym, czerwonym blaskiem! Mocne zakończenie bardzo treściwej płyty. Tak szybko minęło prawie 75 minut? Na szczęście podróż w rejony, o których pierwszy raz doniósł światu w 1977 roku Klaus Schulze, można odwiedzić za sprawą tego niezwykłego krążka jeszcze wiele razy, do czego bardzo zachęcam...

I. W.

Inni klienci wybrali

Podobne albumy

Kup Przechowaj

Towar w magazynie

Wysyłamy do 1 dni
Dostawa w do punktu odbioru już od 12zł.
Przesyłkę dostarcza Poczta Polska lub Inpost.
Możliwy odbiór osobisty poza siedzibą sprzedawcy.

Napisz do nas