Klaus Schulze
Big in Japan (european version)
78,42 zł
AUTOR | Klaus Schulze |
PRODUCENT | Mig |
NUMER | 00412 |
ROK WYDANIA | 2010 |
MEDIA | 2CD+1DVD |
OPAKOWANIE | DIGIPACK 8-STRON +książeczka |
Kod produktu | 006230 |
POPULARNOŚĆ |
Lista utworów
Opis
The Crystal Returns 38:03
Po krótkim intro, z nie tak mrocznych czeluści wypływają motywy jakie pamiętamy ze starej płyty Mirage.
Wyraźnie jest to słyszalne, ale zagrane w trochę inny, elegancki sposób, więc nie jest to tylko kopia starej płyty. W tle znanej sekwencji, brzmi trochę nieśmiały pasażowy pomruk. Schulze wygrywa to wdzięcznie i stylowo. Mamy ciepłe, stojące frazy łagodnie i długo wybrzmiewające. Smutna melodia zaczyna snuć swą opowieść w charakterystyczny dla Klausa melancholijny sposób Po tym długim, ośmiominutowym intro wchodzi lekki rytm, ciekawie rozłożony w stereo, a szybko go doganiająca basowa sekwencja wypełnia uszy swoistym "mięskiem". Mistrz robi to w intrygujący, nie nachalny sposób, zintegrowane tło co jakiś czas wybija się do pierwszego planu. Niby nic nowego, ale ma to dużo uroku. Co jakiś czas rytm się nasila, wiodące motywy melodyczne zostają ciągle w tyle i tylko współpracują z pulsującym, oddolnym seqencerem. Nie jak to kiedyś bywało z zakręconymi solówkami np. na Body Love 2 gdzie były dość intensywne i Klaus Schulze się w nich zatracał. Tu tak nie jest. Schulze jest ostatnimi laty dużo bardziej subtelny w dobieraniu środków wyrazu (być może w wyniku spotkania Lisy Gerrard?). Powstaje przez to chwilami wrażenie jakby muzyk bał się zmącić taki przyjemy klimat czymś ostrzejszym. Po następnych ośmiu minutach, aby wariacje rytmiczne nie były zbyt nachalne znów słyszymy delikatne, rozmarzone motywy Ostatnie sześć minut tej długiej suity to powrót galopującego po kanałach dialogu perkusji z pętlą niskich częstotliwości i jakże by inaczej - mocno modulowanego solo które choć stylizowane na improwizację jest dość dobrze kontrolowane w harmonii z resztą instrumentów. Suita kończy się dość gwałtownie, krótkim ozdobnikiem w stylu nagrań z lat osiemdziesiątych.
Sequencers Are Beautiful 39:00
Wstęp to imitacja dźwięków z dużej fabryki gdzie maszyny uporczywie powtarzają cykle produkcyjne (Terminator szuka Kyle'a). W końcu po dojściu do wyższych partii i śrubowaniu napięcia ustępują trochę topornemu rytmowi z wplątanym samplem ludzkiego głosu dukającego regularnie coś w rodzaju: czik-e, czik-e, albo jakoś podobnie. Po dziesięciu minutach Klaus Schulze na szczęście zmienia nastrój, usłyszeć można pompatyczne przełamania i do uszu dociera jakby rapsod: rozważania w tonie podniosłym, smutnym i trochę żałobnym. Muzyka ożywia się na trzynaście minut przed końcem, gdzie powracają te same elementy: samplowane czik-e i taka sama "niezgrabna" perkusja z oplatającym ją basso continuo. Kompozycję kończą pełne dysonansów poszukiwania podobne w niektórych miejscach do fragmentów z Dziękuję Poland zakończone oklaskami.
La Joyeuse Apocalypse 46:35
Zaczęta grubą kreską kompozycja w której monumentalizm gra pierwsze skrzypce. Udziwnienia, trochę efekciarstwa po kanałach i wchodzi podobna perkusja plus sample głosu ludzkiego identyczne jak w Sequencers Are Beautiful. Ważniejsze wydają się jednak inne dźwięki, te będącę jakby na drugim planie. Przypominają mi one pewne fragmenty z płyty którą w swoim czasie bardzo często słuchałem: Dig it. Gra perkusji staje się głośniejsza, również inne instrumenty słychać wyraźniej. Później jednak znów zejdą na dalszy plan i za jakiś czas wrócą z większa dynamiką. Publiczność klaszcze a Klaus Schulze z zadowoleniem mówi parę słów bodajże o pięknie sekwencji w elektronicznej muzyce. W tym momencie bardziej liczyła się chyba wizualna strona koncertu :). Na jednym z fragmentów filmu widać moment gdy maestro odchodzi od klawiatur które dalej grają zaprogramowane procesy... Nareszcie rytm zanika w połowie utworu, trochę eksperymentów (na gitarze?) poszumów i stojących fal. Po raz pierwszy słyszę zupełnie nowe dźwięki u Klausa, niewiele ale są. Ooo.. Znów mamy powracające, po raz już kolejny sample głosowe, tę samą wersję basu i perkusji. Po co? Według mnie utwór mógłby się już skończyć. A tymczasem różne solówki próbują urozmaicić ten refren. Ale czy prezentowane gotowce co rusz powtarzane, są tak bardzo atrakcyjne dla ucha? W końcu maestro lituje się i rytm odpływa. Kompozycja się kończy w łagodny i sympatyczny sposób.
Nippon Benefit 14:10
Początek to trochę klimatów rodem z klasztoru i znów dysharmonia. Ciągi dźwięków jakie teraz chyżo pomykają od ucha do ucha, to też debiut na tej płycie. Urządzenia nadające delikatny rytm całości grają subtelnie i z pewną dozą optymizmu. Do końca strawna, bez perkusji da się szybko polubić.
The Deductive Approach 12:12
Efekty testujące wytrzymałość uszu nie pozostawiają wątpliwości: Klaus Schulze dysponuje dobrym sprzętem stereo. Pojawia się znów czkający sampl ludzkiego głosu, tym razem z trochę inaczej zaprogramowaną perkusją. Wędrujące, modulowane zapętlenie kojarzy mi się trochę z pewnym egzotycznym nagraniem Ultrabass. Dużo tu smaczków i dodatków. Już myślałem że cała kompozycja jest nagrana bardziej dla pokazania możliwości sprzętu i warsztatu wykonawcy ale na koniec Klaus Schulze nie zapomniał zagrać w podniosłym nastroju.
Podsumowanie: Na pierwszej płytce jest bardzo dobry utwór: The Crystal Return, na drugiej sympatyczne obie krótkie kompozycje. Jednak - jak na tyle muzyki - mało jest nowych pomysłów, a za dużo tych samych powtórzeń. Klaus Schulze jest świetnym muzykiem, tylko czasami zbyt na serio bierze sporą pojemność kompaktowego nośnika. Najpierw zetknąłem się z kopią bootlegową zgraną z koncertu bez przeróbek. Był tam bardzo fajny, zabawny fragment z vocoderem. Szkoda, że Klaus to wyciął. Nie oglądałem jeszcze całej zawartości DVD, ale na teledysku promującym płytę który jest na stronie artysty, widać że gra na gitarze. Nie słychać tego aż tak dobitnie, to pewnie bonus bez większego znaczenia. Mam wrażenie ze materiał dodatkowo był obrabiany w studio i nie jest identyczny z tym nagranym z publiczności. Oglądając filimiki na Youtube te wrażenie pozostaje. No, chyba że płyty audio to mix dwóch różnych koncertów bo o nich wspomniano na okładce. Cóż, takie jest prawo twórcy. A podeszły wiek nakazuje łagodniej spojrzeć na wysiłki Mistrza. Po około dziesięciu przesłuchaniach wydawnictwo w skali: słaba, średnia, dobra, bardzo dobra i znakomita - oceniam na "dobrą".
Po krótkim intro, z nie tak mrocznych czeluści wypływają motywy jakie pamiętamy ze starej płyty Mirage.
Wyraźnie jest to słyszalne, ale zagrane w trochę inny, elegancki sposób, więc nie jest to tylko kopia starej płyty. W tle znanej sekwencji, brzmi trochę nieśmiały pasażowy pomruk. Schulze wygrywa to wdzięcznie i stylowo. Mamy ciepłe, stojące frazy łagodnie i długo wybrzmiewające. Smutna melodia zaczyna snuć swą opowieść w charakterystyczny dla Klausa melancholijny sposób Po tym długim, ośmiominutowym intro wchodzi lekki rytm, ciekawie rozłożony w stereo, a szybko go doganiająca basowa sekwencja wypełnia uszy swoistym "mięskiem". Mistrz robi to w intrygujący, nie nachalny sposób, zintegrowane tło co jakiś czas wybija się do pierwszego planu. Niby nic nowego, ale ma to dużo uroku. Co jakiś czas rytm się nasila, wiodące motywy melodyczne zostają ciągle w tyle i tylko współpracują z pulsującym, oddolnym seqencerem. Nie jak to kiedyś bywało z zakręconymi solówkami np. na Body Love 2 gdzie były dość intensywne i Klaus Schulze się w nich zatracał. Tu tak nie jest. Schulze jest ostatnimi laty dużo bardziej subtelny w dobieraniu środków wyrazu (być może w wyniku spotkania Lisy Gerrard?). Powstaje przez to chwilami wrażenie jakby muzyk bał się zmącić taki przyjemy klimat czymś ostrzejszym. Po następnych ośmiu minutach, aby wariacje rytmiczne nie były zbyt nachalne znów słyszymy delikatne, rozmarzone motywy Ostatnie sześć minut tej długiej suity to powrót galopującego po kanałach dialogu perkusji z pętlą niskich częstotliwości i jakże by inaczej - mocno modulowanego solo które choć stylizowane na improwizację jest dość dobrze kontrolowane w harmonii z resztą instrumentów. Suita kończy się dość gwałtownie, krótkim ozdobnikiem w stylu nagrań z lat osiemdziesiątych.
Sequencers Are Beautiful 39:00
Wstęp to imitacja dźwięków z dużej fabryki gdzie maszyny uporczywie powtarzają cykle produkcyjne (Terminator szuka Kyle'a). W końcu po dojściu do wyższych partii i śrubowaniu napięcia ustępują trochę topornemu rytmowi z wplątanym samplem ludzkiego głosu dukającego regularnie coś w rodzaju: czik-e, czik-e, albo jakoś podobnie. Po dziesięciu minutach Klaus Schulze na szczęście zmienia nastrój, usłyszeć można pompatyczne przełamania i do uszu dociera jakby rapsod: rozważania w tonie podniosłym, smutnym i trochę żałobnym. Muzyka ożywia się na trzynaście minut przed końcem, gdzie powracają te same elementy: samplowane czik-e i taka sama "niezgrabna" perkusja z oplatającym ją basso continuo. Kompozycję kończą pełne dysonansów poszukiwania podobne w niektórych miejscach do fragmentów z Dziękuję Poland zakończone oklaskami.
La Joyeuse Apocalypse 46:35
Zaczęta grubą kreską kompozycja w której monumentalizm gra pierwsze skrzypce. Udziwnienia, trochę efekciarstwa po kanałach i wchodzi podobna perkusja plus sample głosu ludzkiego identyczne jak w Sequencers Are Beautiful. Ważniejsze wydają się jednak inne dźwięki, te będącę jakby na drugim planie. Przypominają mi one pewne fragmenty z płyty którą w swoim czasie bardzo często słuchałem: Dig it. Gra perkusji staje się głośniejsza, również inne instrumenty słychać wyraźniej. Później jednak znów zejdą na dalszy plan i za jakiś czas wrócą z większa dynamiką. Publiczność klaszcze a Klaus Schulze z zadowoleniem mówi parę słów bodajże o pięknie sekwencji w elektronicznej muzyce. W tym momencie bardziej liczyła się chyba wizualna strona koncertu :). Na jednym z fragmentów filmu widać moment gdy maestro odchodzi od klawiatur które dalej grają zaprogramowane procesy... Nareszcie rytm zanika w połowie utworu, trochę eksperymentów (na gitarze?) poszumów i stojących fal. Po raz pierwszy słyszę zupełnie nowe dźwięki u Klausa, niewiele ale są. Ooo.. Znów mamy powracające, po raz już kolejny sample głosowe, tę samą wersję basu i perkusji. Po co? Według mnie utwór mógłby się już skończyć. A tymczasem różne solówki próbują urozmaicić ten refren. Ale czy prezentowane gotowce co rusz powtarzane, są tak bardzo atrakcyjne dla ucha? W końcu maestro lituje się i rytm odpływa. Kompozycja się kończy w łagodny i sympatyczny sposób.
Nippon Benefit 14:10
Początek to trochę klimatów rodem z klasztoru i znów dysharmonia. Ciągi dźwięków jakie teraz chyżo pomykają od ucha do ucha, to też debiut na tej płycie. Urządzenia nadające delikatny rytm całości grają subtelnie i z pewną dozą optymizmu. Do końca strawna, bez perkusji da się szybko polubić.
The Deductive Approach 12:12
Efekty testujące wytrzymałość uszu nie pozostawiają wątpliwości: Klaus Schulze dysponuje dobrym sprzętem stereo. Pojawia się znów czkający sampl ludzkiego głosu, tym razem z trochę inaczej zaprogramowaną perkusją. Wędrujące, modulowane zapętlenie kojarzy mi się trochę z pewnym egzotycznym nagraniem Ultrabass. Dużo tu smaczków i dodatków. Już myślałem że cała kompozycja jest nagrana bardziej dla pokazania możliwości sprzętu i warsztatu wykonawcy ale na koniec Klaus Schulze nie zapomniał zagrać w podniosłym nastroju.
Podsumowanie: Na pierwszej płytce jest bardzo dobry utwór: The Crystal Return, na drugiej sympatyczne obie krótkie kompozycje. Jednak - jak na tyle muzyki - mało jest nowych pomysłów, a za dużo tych samych powtórzeń. Klaus Schulze jest świetnym muzykiem, tylko czasami zbyt na serio bierze sporą pojemność kompaktowego nośnika. Najpierw zetknąłem się z kopią bootlegową zgraną z koncertu bez przeróbek. Był tam bardzo fajny, zabawny fragment z vocoderem. Szkoda, że Klaus to wyciął. Nie oglądałem jeszcze całej zawartości DVD, ale na teledysku promującym płytę który jest na stronie artysty, widać że gra na gitarze. Nie słychać tego aż tak dobitnie, to pewnie bonus bez większego znaczenia. Mam wrażenie ze materiał dodatkowo był obrabiany w studio i nie jest identyczny z tym nagranym z publiczności. Oglądając filimiki na Youtube te wrażenie pozostaje. No, chyba że płyty audio to mix dwóch różnych koncertów bo o nich wspomniano na okładce. Cóż, takie jest prawo twórcy. A podeszły wiek nakazuje łagodniej spojrzeć na wysiłki Mistrza. Po około dziesięciu przesłuchaniach wydawnictwo w skali: słaba, średnia, dobra, bardzo dobra i znakomita - oceniam na "dobrą".
Damian "DiKey" Koczkodon www.elmuzyka.za.pl
Inni klienci wybrali
Podobne albumy
Kup Przechowaj
Towar w magazynie
Wysyłamy do 1 dni
Dostawa w do punktu odbioru już od 12zł.
Przesyłkę dostarcza Poczta Polska lub Inpost.
Możliwy odbiór osobisty poza siedzibą sprzedawcy.