Marek Biliński
Ogród Króla Świtu (LP)
54,61 zł
AUTOR | Marek Biliński |
PRODUCENT | Bi.Ma. |
NUMER | BiLP-02 |
ROK WYDANIA | 2019 (1999) |
MEDIA | 1LP |
OPAKOWANIE | Winyl |
Kod produktu | 007999 |
POPULARNOŚĆ |
Lista utworów
Ogród w przestworzach 04'49 |
Wśród Kwiatów Zapomnienia 04'45 |
Błękitne Nimfy 06'08 |
Śpiew Rajskich Ptaków 02'12 |
Fontanna Radości 06'41 |
Taniec w Zaczarowanym Gaju 03'12 |
Król Świtu 08'34 |
Opis
Wpływ francuskiego kompozytora i syntezatorzysty jest dość wyraźny, ale Markowi Bilińskiemu daleko do bycia kompilatorem cudzych pomysłów. Polski artysta już na debiutanckiej płycie odciska na swoich utworach wyraźne piętno i prowadzi słuchacza wątkami melodycznymi i aranżacyjnymi w swe ulubione rejony, które będzie wnikliwie penetrował na dwóch kolejnych płytach.
Przede wszystkim, płyta brzmi bardzo profesjonalnie - wyważone aranżacje i kunszt Bilińskiego jako instrumentalisty plus znakomita produkcja decydują o atrakcyjności tego longplaya. Brzmienie może przywołać na myśl album Jürgena Pluty Blanche - zarówno z powodu produkcji, jak i specyfiki aranżacji (rozmazane, impresjonistyczne tła w połączeniu z bardzo wyrazistym, klarownym, niebywale bliskim uchu słuchacza brzmieniem głównych linii melodycznych). W Ogrodzie Króla Świtu feerycznie zmieniają się światła, cienie i pory roku. W promieniach letniego słońca za sprawą naciskania kolejnych klawiszy syntezatorów wykwitają barwiste plamy orchidei i migoczące fontanny - introdukcja albumu oparta jest na chwytliwym, bardzo pogodnym motywie, zbudowanym na interesujących alternacjach tonalnych. Wraz z początkiem kompozycji Wśród kwiatów zapomnienia nadciągają chmury, niebo staje się zimne, a rośliny okazują się kamiennymi, porowatymi rzeźbami o błotnistym nalocie... Dopiero w finałowej części utworu, gdy z głośników wykluwa się śpiew elektronicznych ptaków i optymistyczny, durowy wątek melodyczny, w Ogrodzie zaczyna się wiosna...
Bardzo przebojowo brzmią cztery kolejne utwory - każdy z nich zbudowany jest na bardzo atrakcyjnej melodii, natychmiast wpadającej w ucho; każdy z utworów ma też inne walory, każące słuchaczowi po zakończeniu płyty wysłuchać jej od początku W Błękitnych nimfach znakomicie brzmi tło basowego syntezatora, stanowiące podkład do jednej z najciekawszych tu syntezatorowych solówek Bilińskiego, nasyconych elementami tonicznymi jazzowej improwizacji - interesująco wypada też zakończenie utworu, nabierające rozmachu i barw. Śpiew rajskich ptaków frapuje zniekształconymi odgłosami przejeżdżającego pociągu służącymi jako tło. Fontanna radości okazuje się fontanną energii nie mniejszej niż Chants Magnetiques II Jean-Michela Jarre'a - napięcie rośnie w części finałowej, gdy wyrazisty temat "refrenu" rozpływa się w brawurową improwizację pełną lśniących kaskad dźwięków. Wreszcie, Taniec w zaczarowanym gaju pełen jest uroku przez melodyczne nawiązania do włoskiej i hiszpańskiej muzyki renesansowej... Najlepszym (obok Wśród kwiatów zapomnienia) utworem jest jednak tytułowa kompozycja, wieńcząca album. Zaczarowany świat odmalowany przez Bilińskiego podziwiamy tu w trzech odsłonach: największe wrażenie robi pierwsza, w której na tle szumów i poświstów wylewa się ciągnącymi się dźwiękami przeszywający motyw główny; gdy wiatr wzbiera na sile i przetacza się przejmującą falą, motyw ten przeniesiony zostaje automatycznie w wyższy rejestr i wybrzmiewa trochę melancholijną, trochę niepokojącą akordową ścianą odległych tonów. W części drugiej wicher przywiewa eteryczną, rozchwianą melodię oscylującą między systemem dur i moll, zwracającą uwagę chromatycznymi pasażami. W części trzeciej pogoda w Ogrodzie Króla Świtu staje się znów taka jak wtedy, gdy z pierwszymi dźwiękami Ogrodu w przestworzach słuchacz rozpoczynał swą przygodę z tą płytą - instrumenty brzmią coraz dobitniej, pojawiają się dodatkowe ozdobniki, a melodia płynie przed siebie coraz pogodniej...
Marek Biliński (ur. 1953 w Szczecinie) to najbardziej znany polski multiinstrumentalista i muzyk związany z el-sceną. Chęć do muzykowania zaszczepiono mu w domu rodzinnym gdzie ojciec grywał na pianinie a ciotka dawała lekcje gry na fortepianie. Po lekcjach w domu rodzinnym przyszedł czas na podstawówkę muzyczną w klasie skrzypiec. Biliński wolał fortepian ale na tyle dobrze na nim zagrał podczas egzaminu wstępnego, że jako dziecko uzdolnione skierowano go do trudniejszych skrzypiec. Jednak nie tracił kontaktu z fortepianem gdyż był to dodatkowy, obowiązkowy instrument. Ojciec zachęcał go także do poznawania innych instrumentów. Dzięki temu poznał grę na klarnecie i perkusji, co w przyszłości bardzo mi się przydało wraz z wiedzą z zakresu instrumentacji i kompozycji. Po jakimś czasie sięgnął po kontrabas uznając go za wyróżniający się w sekcji smyczkowej. W Liceum Muzycznym zainteresował się rockiem i zacząłem grywać w zespołach na perkusji, gitarze basowej i na fortepianie. Po maturze dostał się na kontrabas do Akademii Muzycznej w Poznaniu, której jest absolwentem. Bilińskiego droga do muzyki el była dość ciekawa. Słuchając dużo muzyki pod koniec liceum dotarł do George'a Gershwina, który zafascynował go połączeniem klasyki z muzyką rozrywkową i jazzem. Od początku głównym torem zainteresowań była dla niego klasyczna muzyka instrumentalna z pod znaku Mozarta czy Beethovena. Przełomem były transkrypcje Pictures At An Exhibition Modesta Musorgskiego w wykonaniu Isao Tomity, który te utwory zinterpretował na syntezatorach Roberta Mooga. Płytę tę Biliński kupił za granicą w studenckich czasach, w 1975 roku, kiedy jeździł po świecie z zespołem pieśni i tańca "Cepelia". Muzyka symfoniczna grana na dziwnych instrumentach, zelektryzowała go. Zapragnął uprawiać muzykę w podobny sposób. Po wysłuchaniu tej płyty gdzie wszystkie partie na syntezatorach były grane solo Biliński pomyślał, że przecież nic prostszego jak samemu wszystko nagrać jak to zrobił Isao Tomita i podświadomie dążył, do tego aby taki projekt zrealizować ale droga była dosyć długa bo kilkuletnia. Wówczas poznał też muzykę grającego na minimoogu Czesława Niemena, którego Biliński wysłuchał podczas koncertu w poznańskim klubie NURT. Sięgnął również po dokonania Józefa Skrzeka i jego SBB, wtedy w Polsce największej gwiazdy rocka progresywnego. Będąc w Belgii kupił swój pierwszy instrument elektroniczny - Davolisint, w typie Minimooga. Można było na nim piszczeć, zgrzytać, ćwierkać wytwarzać potężne basy. Jako syntezator monofoniczny przystosowany był tylko do grania partii solowych albo basowych. Ponieważ Biliński był basistą wiedział co się robi na basie, zapragnął więc wykorzystać możliwości drzemiące w instrumencie. W tym celu założył razem z basistą zespołu Stress, Henrykiem Tomczakiem, zespół HEAM (nazwa od imion członków tego kwartetu). Postanowiliśmy grać tak jak Skrzek i SBB. W klubie NURT wieczory poświęcali na próby, jednocześnie studiując stacjonarnie. W październiku 1975 roku wystąpili na Wielkopolskich Rytmach Młodych w Jarocinie zdobywając tam szereg nagród. Jedną z nich były nagrania radiowe, które odbyły się w studiu Giełda w Poznaniu. Wtedy to zafascynowało go studio, magnetofony, możliwość nagrania kilku wersji i montażu fragmentów wykonań, to jak można manipulować dźwiękiem. Pełnią szczęścia był występ z idolami czyli SBB jako support w warszawskiej Sali Kongresowej. Skrzek, SBB, The Mahavishnu Orchestra, Jimi Hendrix to pierwsze wzorce dla innych kapel w których Biliński także grywał. Były to sekstet Arbitek Elegantiarum debiutujący na Pierwszym Ogólnopolskim Przeglądzie Młodej Generacji i trio Krater gdzie Biliński grał na instrumentach klawiszowych. Podczas pobytu w 1977 roku w USA z zespołem pieśni i tańca "Cepelia" za wszystkie pieniądze jakie miał przy sobie kupił za zawrotną dla przeciętnego Polaka sumę 700 dolarów w komisie muzycznym wymarzonego Minimooga...
Największym sukcesem HEAM był wyjazd do Związku Radzieckiego i dwumiesięczne tournee po Rosji z Haliną Frąckowiak (napisał dla niej dwie pierwsze w swoim życiu piosenki, potem zdarzyło się to jeszcze dla Banku i Turbo). Zaaranżowali jej utwory tak, żeby pasowały do ich muzyki i co kilka piosenek Haliny Frąckowiak grali na koncertach własny kawałek instrumentalny. Trasa była olbrzymim sukcesem, traktowano ich jak gwiazdy, każdy koncert kończył się bisami. Gdy wrócili do Polski, gdzie znowu byli jednym z wielu zespołów nie potrafiąc tego zaakceptować rozpadli się. Wtedy zaczął się najbardziej znany sprzed działalności solowej epizod czyli granie na klawiszach z zespołem rockowym Bank założonym w 1980 roku w podwrocławskiej Środzie Śląskiej przez muzyków z różnych formacji rockowych Wrocławia, Warszawy i Poznania. Po dwóch tygodniach prób została zrealizowana pierwsza sesja nagraniowa w Polskim Radiu Wrocław. Pierwszym sukcesem zespołu było uplasowanie się na trzecim miejscu z nagraniem Lustrzany świat na ósmym ogólnopolskim konkursie Polskiego Radia na piosenkę dla młodzieży. Po podpisaniu umowy ze Szczecińską Agencją Artystyczną, zespół rozpoczął koncerty na terenie całej Polski, zdobywając sobie sympatie fanów rocka. Udział w dużych imprezach: "Rock Session", "Rockorama" czy "Dyskoteka Gigant" w katowickim Spodku zawiodły Bank do Opola, gdzie w 1981r. zaprezentował się na koncercie "Rock Opole". Wkrótce potem Bank odbył pod skrzydłami Pagartu ogólnopolską trasę koncertową, który zaowocował nagraniem w październiku 1981 roku dla Polskich Nagrań płyty długogrającej Jestem panem świata. Płyta wydana została w rekordowym jak na polskie warunki nakładzie 960 tys. egzemplarzy. W tym samym czasie ukazały się dwa bestsellerowe single. Zespół będący formacją typowo koncertową rzadko prezentowany na radiowej antenie w tamtych latach grał bardzo dużo zapełniając amfiteatry i duże sale koncertowe oraz parokrotnie brał udział w trasach koncertowych do Czechosłowacji i NRD. Grali rockowe piosenki, ballady, ale i ostrego ambitnego rocka. Po trzech latach Biliński stwierdził, że nic więcej już nie da się zrobić w sensie artystycznym, że dalsza działalność będzie powielaniem tego, co się już dokonali. Nagrany w 1982 roku kolejny album Ciągle ktoś mówi coś w Szczecińskim Studio Polskiego Radia był ostatnim z jego udziałem. W czasie trasy koncertowej pod koniec roku 1981 nastąpiło pewne, dziś już historyczne wydarzenie, które jak się okazuje ma wpływ na polską el muzykę, albowiem stymulowało Bilińskiego do zrealizowania marzenia o solowym nagraniu.12 grudnia 1981 Bank grał koncert w Warszawie. Biliński chory na grypę zaraz po koncercie wrócił do hotelu aby odpocząć. 13 grudnia rano obudził go manager Banku, Henryk Frąckowiak, żeby zakomunikować, że to koniec trasy, jest stan wojenny, nie ma koncertów, muszą się rozjechać. Biliński został więc bez pracy, w domu sam na sam ze swoimi instrumentami. Czas pierwszych miesięcy stanu wojennego poświęcił na nagranie demo płyty Ogród Króla Świtu, wówczas jeszcze pod tytułem Muzyka na Syntezatory. Dysponując magnetofonem szpulowym ZK 140 i amerykańskim, ośmiokanałowym mikserem Acoustic, który wykorzystywał wcześniej na scenie do grania koncertów, musiał się nieźle nakombinować przy zgrywaniu, przegrywaniu, żeby nagrać kilka ścieżek, z których powstał zrąb płyty Ogród Króla Świtu. Henryk Frąckowiak pomógł mu wejść i nagrać tę płytę w studiu radiowym w Szczecinie, wówczas jednym z nowocześniejszych w Polsce. Każdą partię trzeba było pamiętać i nagrać od początku do końca na taśmę. Nie było wtedy żadnych sekwencerów, żadnych taktomierzy, trzeba było każdorazowo grać na pełnych obrotach . Trzeba też było ustawić barwę każdej kolejnej, dogrywanej partii. Nie było presetów w syntezatorach, Biliński za to miał specjalne plansze z ustawieniem gałek, dzięki którym mógł "zapamiętywać" poszczególne brzmienia. Całość nagrano na Polymoogu, Micromoogu i Minimoogu (Biliński jest wiernym użytkownikiem instrumentów Roberta Mooga, jego postać uznaje za Stradivariusa XX wieku) i tylko partie chóralne wykonano na vokoderze Sennheiser, który szczęśliwie był w wyposażeniu studia. W utworze Błękitne Nimfy wykorzystano też automatyczną perkusję Korg Rhythm 55. Płyta była najpierw w postaci taśmy, którą Biliński zawiózł do Jerzego Kordowicza, do programu III PR. Kordowicz zaprezentował tę muzykę w Trójce i okazało się, że nagrania cieszą się wielkim powodzeniem. Kordowicz wpadł na pomysł aby zaprezentować utwory Marka Bilińskiego jako "anonimowego kompozytora" i ogłosił zgaduj-zgadulę, kto grał. W następnym programie okazało się, że większość typowała Jean Michela Jarre'a , mniejsza część Tangerine Dream. Wielkie było zdziwienie, kiedy okazało się, że to nikomu nie znany rodak, Marek Biliński. Po prezentacji tych utworów, sam Marek wpadł do audycji Kordowicza i przyznał, że nie ma koncepcji na nazwy, w związku z tym rozpisano ogólnopolski konkurs na tytuły. Zainteresowanie było ogromne a Billiński wybrał rzeczywiście te tytuły, które mu się najbardziej spodobały. Utwory usłyszeli inni redaktorzy "Trójki" i podchwycili to. Nie było wtedy żadnych limitów, każdy brał co tylko mu się podobało. A ta muzyka spodobała się słuchaczom bardzo. Miernikiem popularności muzyki w tamtych czasach była Lista Przebojów III PR Marka Niedźwieckiego, która wtedy była niesamowicie opiniotwórczym Topem. Biliński zagościł na niej w listopadzie 1982 utworem Fontanna Radości który doszedł aż do 13 pozycji. Na tej fali została wydana płyta w firmie Wifon. Sprzedaż albumu rozpoczęła się w sklepie Helikon na Starym Mieście w Warszawie. Biliński szedł do tego sklepu i zobaczył na ulicy tłum ludzi, więc pomyślał, że rzucili do sprzedaży papier toaletowy w znajdującej się nieopodal drogerii. Okazało się, że ci wszyscy ludzie stali w kolejce po jego płytę. Jego kariera solowa zaczynała się więc bardzo obiecująco. Album Ogród Króla Świtu okazał się bestsellerem stając się bez problemu "Złotą Płytą" (w tamtych czasach były inne limity sprzedaży czyli przynajmniej 100.000 egz.). Ta muzyka jakby trafiła w swój czas stając się ikoną lat osiemdziesiątych w polskiej muzyce. Nieustające świdrowanie dźwiękami przypominającymi silniki samolotowe ucina się gwałtownie i przechodzimy dania głównego czyli melodii. Równe, harmoniczne struktury, mile dla ucha zaaranżowane pozwalają nacieszyć się inwencja twórczą Bilińskiego ciekawie otwierającego cały album, mocno przy końcu eksponującym jarrowskie ozdobniki. Wolne, prawie patetyczne wprowadzenie do utworu drugiego przypomina to co tworzy Vangelis lecz niespodziewane wyciszenie i pojedyncze barwy syntezatora wprowadzają nas w świat czysto autorskiej kreacji czyli kolejnej świetnej melodii. Wolta ku transkrypcji tematu z Beethovena pozostająca w klimacie całości to wyraźny ukłon w stronę - raz muzyki klasycznej, którą Biliński otaczał szczególną estymą , dwa Tomity, którego cenił za przeróbki muzyki klasycznej na syntezatory. Całość jest wyraźnie poprowadzona w konwencji twórczej tego Japończyka choćby przez zestawy charakterystycznych sampli. Błękitne nimfy ciekawe wprowadzenie otoczone zestawem ozdób jak żywo przypominających wtręty zaczerpnięte z Tangerine Dream z żywym energetyzującym refrenem z silniejszą dawką dźwięku z kolejną ciekawą solówką na moogu pod koniec melodii. Króciuteńki ale bardzo treściwy w formie i wyrazie Śpiew rajskich ptaków. Pędzący pociąg i odgłos kołatania szyn wprowadza nas w minimalistyczny w formie piękny obrazek stworzony z miłych dla ucha dźwięków. Fontanna radości to przebój gdzie organowe, mocne wejście wprowadza w fenomenalny, pełen energii hit, przy którym trudno usiedzieć by nie "potupać" nóżką w jego rytm. Majestatyczny Taniec w zaczarowanym gaju z ekspozycją basowych dźwięków tworzy kontrast dla poprzedniej kompozycji. Król Świtu to rasowa, subtelna suita elektroniczna w starym dobrym stylu z czasów złotej ery el-muzyki lat 70-tych. Moogi mają te niesamowite barwy, które świetnie wpasowują się w konwencję tej muzyki. Piękne zwieńczenie całości. Trudno tę płytę mi opisywać jak zwykle to czynię zagłębiając się w szczegóły - jest po prostu znakomita. Biliński stworzył arcydzieło nastroju i kwintesencję tego co najlepsze w el. Płytę traktować należy jako wzorzec z Sevres jak powinna brzmieć doskonała płyta studyjna tego gatunku. Ubogie, archaiczne instrumentarium, brak nowoczesnych środków wyrazu to dowód na to, że nie technika a pomysł tworzą dzieła. Jazda obowiązkowa dla wszystkich fanów el.
Przede wszystkim, płyta brzmi bardzo profesjonalnie - wyważone aranżacje i kunszt Bilińskiego jako instrumentalisty plus znakomita produkcja decydują o atrakcyjności tego longplaya. Brzmienie może przywołać na myśl album Jürgena Pluty Blanche - zarówno z powodu produkcji, jak i specyfiki aranżacji (rozmazane, impresjonistyczne tła w połączeniu z bardzo wyrazistym, klarownym, niebywale bliskim uchu słuchacza brzmieniem głównych linii melodycznych). W Ogrodzie Króla Świtu feerycznie zmieniają się światła, cienie i pory roku. W promieniach letniego słońca za sprawą naciskania kolejnych klawiszy syntezatorów wykwitają barwiste plamy orchidei i migoczące fontanny - introdukcja albumu oparta jest na chwytliwym, bardzo pogodnym motywie, zbudowanym na interesujących alternacjach tonalnych. Wraz z początkiem kompozycji Wśród kwiatów zapomnienia nadciągają chmury, niebo staje się zimne, a rośliny okazują się kamiennymi, porowatymi rzeźbami o błotnistym nalocie... Dopiero w finałowej części utworu, gdy z głośników wykluwa się śpiew elektronicznych ptaków i optymistyczny, durowy wątek melodyczny, w Ogrodzie zaczyna się wiosna...
Bardzo przebojowo brzmią cztery kolejne utwory - każdy z nich zbudowany jest na bardzo atrakcyjnej melodii, natychmiast wpadającej w ucho; każdy z utworów ma też inne walory, każące słuchaczowi po zakończeniu płyty wysłuchać jej od początku W Błękitnych nimfach znakomicie brzmi tło basowego syntezatora, stanowiące podkład do jednej z najciekawszych tu syntezatorowych solówek Bilińskiego, nasyconych elementami tonicznymi jazzowej improwizacji - interesująco wypada też zakończenie utworu, nabierające rozmachu i barw. Śpiew rajskich ptaków frapuje zniekształconymi odgłosami przejeżdżającego pociągu służącymi jako tło. Fontanna radości okazuje się fontanną energii nie mniejszej niż Chants Magnetiques II Jean-Michela Jarre'a - napięcie rośnie w części finałowej, gdy wyrazisty temat "refrenu" rozpływa się w brawurową improwizację pełną lśniących kaskad dźwięków. Wreszcie, Taniec w zaczarowanym gaju pełen jest uroku przez melodyczne nawiązania do włoskiej i hiszpańskiej muzyki renesansowej... Najlepszym (obok Wśród kwiatów zapomnienia) utworem jest jednak tytułowa kompozycja, wieńcząca album. Zaczarowany świat odmalowany przez Bilińskiego podziwiamy tu w trzech odsłonach: największe wrażenie robi pierwsza, w której na tle szumów i poświstów wylewa się ciągnącymi się dźwiękami przeszywający motyw główny; gdy wiatr wzbiera na sile i przetacza się przejmującą falą, motyw ten przeniesiony zostaje automatycznie w wyższy rejestr i wybrzmiewa trochę melancholijną, trochę niepokojącą akordową ścianą odległych tonów. W części drugiej wicher przywiewa eteryczną, rozchwianą melodię oscylującą między systemem dur i moll, zwracającą uwagę chromatycznymi pasażami. W części trzeciej pogoda w Ogrodzie Króla Świtu staje się znów taka jak wtedy, gdy z pierwszymi dźwiękami Ogrodu w przestworzach słuchacz rozpoczynał swą przygodę z tą płytą - instrumenty brzmią coraz dobitniej, pojawiają się dodatkowe ozdobniki, a melodia płynie przed siebie coraz pogodniej...
Igor Wróblewski
Marek Biliński (ur. 1953 w Szczecinie) to najbardziej znany polski multiinstrumentalista i muzyk związany z el-sceną. Chęć do muzykowania zaszczepiono mu w domu rodzinnym gdzie ojciec grywał na pianinie a ciotka dawała lekcje gry na fortepianie. Po lekcjach w domu rodzinnym przyszedł czas na podstawówkę muzyczną w klasie skrzypiec. Biliński wolał fortepian ale na tyle dobrze na nim zagrał podczas egzaminu wstępnego, że jako dziecko uzdolnione skierowano go do trudniejszych skrzypiec. Jednak nie tracił kontaktu z fortepianem gdyż był to dodatkowy, obowiązkowy instrument. Ojciec zachęcał go także do poznawania innych instrumentów. Dzięki temu poznał grę na klarnecie i perkusji, co w przyszłości bardzo mi się przydało wraz z wiedzą z zakresu instrumentacji i kompozycji. Po jakimś czasie sięgnął po kontrabas uznając go za wyróżniający się w sekcji smyczkowej. W Liceum Muzycznym zainteresował się rockiem i zacząłem grywać w zespołach na perkusji, gitarze basowej i na fortepianie. Po maturze dostał się na kontrabas do Akademii Muzycznej w Poznaniu, której jest absolwentem. Bilińskiego droga do muzyki el była dość ciekawa. Słuchając dużo muzyki pod koniec liceum dotarł do George'a Gershwina, który zafascynował go połączeniem klasyki z muzyką rozrywkową i jazzem. Od początku głównym torem zainteresowań była dla niego klasyczna muzyka instrumentalna z pod znaku Mozarta czy Beethovena. Przełomem były transkrypcje Pictures At An Exhibition Modesta Musorgskiego w wykonaniu Isao Tomity, który te utwory zinterpretował na syntezatorach Roberta Mooga. Płytę tę Biliński kupił za granicą w studenckich czasach, w 1975 roku, kiedy jeździł po świecie z zespołem pieśni i tańca "Cepelia". Muzyka symfoniczna grana na dziwnych instrumentach, zelektryzowała go. Zapragnął uprawiać muzykę w podobny sposób. Po wysłuchaniu tej płyty gdzie wszystkie partie na syntezatorach były grane solo Biliński pomyślał, że przecież nic prostszego jak samemu wszystko nagrać jak to zrobił Isao Tomita i podświadomie dążył, do tego aby taki projekt zrealizować ale droga była dosyć długa bo kilkuletnia. Wówczas poznał też muzykę grającego na minimoogu Czesława Niemena, którego Biliński wysłuchał podczas koncertu w poznańskim klubie NURT. Sięgnął również po dokonania Józefa Skrzeka i jego SBB, wtedy w Polsce największej gwiazdy rocka progresywnego. Będąc w Belgii kupił swój pierwszy instrument elektroniczny - Davolisint, w typie Minimooga. Można było na nim piszczeć, zgrzytać, ćwierkać wytwarzać potężne basy. Jako syntezator monofoniczny przystosowany był tylko do grania partii solowych albo basowych. Ponieważ Biliński był basistą wiedział co się robi na basie, zapragnął więc wykorzystać możliwości drzemiące w instrumencie. W tym celu założył razem z basistą zespołu Stress, Henrykiem Tomczakiem, zespół HEAM (nazwa od imion członków tego kwartetu). Postanowiliśmy grać tak jak Skrzek i SBB. W klubie NURT wieczory poświęcali na próby, jednocześnie studiując stacjonarnie. W październiku 1975 roku wystąpili na Wielkopolskich Rytmach Młodych w Jarocinie zdobywając tam szereg nagród. Jedną z nich były nagrania radiowe, które odbyły się w studiu Giełda w Poznaniu. Wtedy to zafascynowało go studio, magnetofony, możliwość nagrania kilku wersji i montażu fragmentów wykonań, to jak można manipulować dźwiękiem. Pełnią szczęścia był występ z idolami czyli SBB jako support w warszawskiej Sali Kongresowej. Skrzek, SBB, The Mahavishnu Orchestra, Jimi Hendrix to pierwsze wzorce dla innych kapel w których Biliński także grywał. Były to sekstet Arbitek Elegantiarum debiutujący na Pierwszym Ogólnopolskim Przeglądzie Młodej Generacji i trio Krater gdzie Biliński grał na instrumentach klawiszowych. Podczas pobytu w 1977 roku w USA z zespołem pieśni i tańca "Cepelia" za wszystkie pieniądze jakie miał przy sobie kupił za zawrotną dla przeciętnego Polaka sumę 700 dolarów w komisie muzycznym wymarzonego Minimooga...
Największym sukcesem HEAM był wyjazd do Związku Radzieckiego i dwumiesięczne tournee po Rosji z Haliną Frąckowiak (napisał dla niej dwie pierwsze w swoim życiu piosenki, potem zdarzyło się to jeszcze dla Banku i Turbo). Zaaranżowali jej utwory tak, żeby pasowały do ich muzyki i co kilka piosenek Haliny Frąckowiak grali na koncertach własny kawałek instrumentalny. Trasa była olbrzymim sukcesem, traktowano ich jak gwiazdy, każdy koncert kończył się bisami. Gdy wrócili do Polski, gdzie znowu byli jednym z wielu zespołów nie potrafiąc tego zaakceptować rozpadli się. Wtedy zaczął się najbardziej znany sprzed działalności solowej epizod czyli granie na klawiszach z zespołem rockowym Bank założonym w 1980 roku w podwrocławskiej Środzie Śląskiej przez muzyków z różnych formacji rockowych Wrocławia, Warszawy i Poznania. Po dwóch tygodniach prób została zrealizowana pierwsza sesja nagraniowa w Polskim Radiu Wrocław. Pierwszym sukcesem zespołu było uplasowanie się na trzecim miejscu z nagraniem Lustrzany świat na ósmym ogólnopolskim konkursie Polskiego Radia na piosenkę dla młodzieży. Po podpisaniu umowy ze Szczecińską Agencją Artystyczną, zespół rozpoczął koncerty na terenie całej Polski, zdobywając sobie sympatie fanów rocka. Udział w dużych imprezach: "Rock Session", "Rockorama" czy "Dyskoteka Gigant" w katowickim Spodku zawiodły Bank do Opola, gdzie w 1981r. zaprezentował się na koncercie "Rock Opole". Wkrótce potem Bank odbył pod skrzydłami Pagartu ogólnopolską trasę koncertową, który zaowocował nagraniem w październiku 1981 roku dla Polskich Nagrań płyty długogrającej Jestem panem świata. Płyta wydana została w rekordowym jak na polskie warunki nakładzie 960 tys. egzemplarzy. W tym samym czasie ukazały się dwa bestsellerowe single. Zespół będący formacją typowo koncertową rzadko prezentowany na radiowej antenie w tamtych latach grał bardzo dużo zapełniając amfiteatry i duże sale koncertowe oraz parokrotnie brał udział w trasach koncertowych do Czechosłowacji i NRD. Grali rockowe piosenki, ballady, ale i ostrego ambitnego rocka. Po trzech latach Biliński stwierdził, że nic więcej już nie da się zrobić w sensie artystycznym, że dalsza działalność będzie powielaniem tego, co się już dokonali. Nagrany w 1982 roku kolejny album Ciągle ktoś mówi coś w Szczecińskim Studio Polskiego Radia był ostatnim z jego udziałem. W czasie trasy koncertowej pod koniec roku 1981 nastąpiło pewne, dziś już historyczne wydarzenie, które jak się okazuje ma wpływ na polską el muzykę, albowiem stymulowało Bilińskiego do zrealizowania marzenia o solowym nagraniu.12 grudnia 1981 Bank grał koncert w Warszawie. Biliński chory na grypę zaraz po koncercie wrócił do hotelu aby odpocząć. 13 grudnia rano obudził go manager Banku, Henryk Frąckowiak, żeby zakomunikować, że to koniec trasy, jest stan wojenny, nie ma koncertów, muszą się rozjechać. Biliński został więc bez pracy, w domu sam na sam ze swoimi instrumentami. Czas pierwszych miesięcy stanu wojennego poświęcił na nagranie demo płyty Ogród Króla Świtu, wówczas jeszcze pod tytułem Muzyka na Syntezatory. Dysponując magnetofonem szpulowym ZK 140 i amerykańskim, ośmiokanałowym mikserem Acoustic, który wykorzystywał wcześniej na scenie do grania koncertów, musiał się nieźle nakombinować przy zgrywaniu, przegrywaniu, żeby nagrać kilka ścieżek, z których powstał zrąb płyty Ogród Króla Świtu. Henryk Frąckowiak pomógł mu wejść i nagrać tę płytę w studiu radiowym w Szczecinie, wówczas jednym z nowocześniejszych w Polsce. Każdą partię trzeba było pamiętać i nagrać od początku do końca na taśmę. Nie było wtedy żadnych sekwencerów, żadnych taktomierzy, trzeba było każdorazowo grać na pełnych obrotach . Trzeba też było ustawić barwę każdej kolejnej, dogrywanej partii. Nie było presetów w syntezatorach, Biliński za to miał specjalne plansze z ustawieniem gałek, dzięki którym mógł "zapamiętywać" poszczególne brzmienia. Całość nagrano na Polymoogu, Micromoogu i Minimoogu (Biliński jest wiernym użytkownikiem instrumentów Roberta Mooga, jego postać uznaje za Stradivariusa XX wieku) i tylko partie chóralne wykonano na vokoderze Sennheiser, który szczęśliwie był w wyposażeniu studia. W utworze Błękitne Nimfy wykorzystano też automatyczną perkusję Korg Rhythm 55. Płyta była najpierw w postaci taśmy, którą Biliński zawiózł do Jerzego Kordowicza, do programu III PR. Kordowicz zaprezentował tę muzykę w Trójce i okazało się, że nagrania cieszą się wielkim powodzeniem. Kordowicz wpadł na pomysł aby zaprezentować utwory Marka Bilińskiego jako "anonimowego kompozytora" i ogłosił zgaduj-zgadulę, kto grał. W następnym programie okazało się, że większość typowała Jean Michela Jarre'a , mniejsza część Tangerine Dream. Wielkie było zdziwienie, kiedy okazało się, że to nikomu nie znany rodak, Marek Biliński. Po prezentacji tych utworów, sam Marek wpadł do audycji Kordowicza i przyznał, że nie ma koncepcji na nazwy, w związku z tym rozpisano ogólnopolski konkurs na tytuły. Zainteresowanie było ogromne a Billiński wybrał rzeczywiście te tytuły, które mu się najbardziej spodobały. Utwory usłyszeli inni redaktorzy "Trójki" i podchwycili to. Nie było wtedy żadnych limitów, każdy brał co tylko mu się podobało. A ta muzyka spodobała się słuchaczom bardzo. Miernikiem popularności muzyki w tamtych czasach była Lista Przebojów III PR Marka Niedźwieckiego, która wtedy była niesamowicie opiniotwórczym Topem. Biliński zagościł na niej w listopadzie 1982 utworem Fontanna Radości który doszedł aż do 13 pozycji. Na tej fali została wydana płyta w firmie Wifon. Sprzedaż albumu rozpoczęła się w sklepie Helikon na Starym Mieście w Warszawie. Biliński szedł do tego sklepu i zobaczył na ulicy tłum ludzi, więc pomyślał, że rzucili do sprzedaży papier toaletowy w znajdującej się nieopodal drogerii. Okazało się, że ci wszyscy ludzie stali w kolejce po jego płytę. Jego kariera solowa zaczynała się więc bardzo obiecująco. Album Ogród Króla Świtu okazał się bestsellerem stając się bez problemu "Złotą Płytą" (w tamtych czasach były inne limity sprzedaży czyli przynajmniej 100.000 egz.). Ta muzyka jakby trafiła w swój czas stając się ikoną lat osiemdziesiątych w polskiej muzyce. Nieustające świdrowanie dźwiękami przypominającymi silniki samolotowe ucina się gwałtownie i przechodzimy dania głównego czyli melodii. Równe, harmoniczne struktury, mile dla ucha zaaranżowane pozwalają nacieszyć się inwencja twórczą Bilińskiego ciekawie otwierającego cały album, mocno przy końcu eksponującym jarrowskie ozdobniki. Wolne, prawie patetyczne wprowadzenie do utworu drugiego przypomina to co tworzy Vangelis lecz niespodziewane wyciszenie i pojedyncze barwy syntezatora wprowadzają nas w świat czysto autorskiej kreacji czyli kolejnej świetnej melodii. Wolta ku transkrypcji tematu z Beethovena pozostająca w klimacie całości to wyraźny ukłon w stronę - raz muzyki klasycznej, którą Biliński otaczał szczególną estymą , dwa Tomity, którego cenił za przeróbki muzyki klasycznej na syntezatory. Całość jest wyraźnie poprowadzona w konwencji twórczej tego Japończyka choćby przez zestawy charakterystycznych sampli. Błękitne nimfy ciekawe wprowadzenie otoczone zestawem ozdób jak żywo przypominających wtręty zaczerpnięte z Tangerine Dream z żywym energetyzującym refrenem z silniejszą dawką dźwięku z kolejną ciekawą solówką na moogu pod koniec melodii. Króciuteńki ale bardzo treściwy w formie i wyrazie Śpiew rajskich ptaków. Pędzący pociąg i odgłos kołatania szyn wprowadza nas w minimalistyczny w formie piękny obrazek stworzony z miłych dla ucha dźwięków. Fontanna radości to przebój gdzie organowe, mocne wejście wprowadza w fenomenalny, pełen energii hit, przy którym trudno usiedzieć by nie "potupać" nóżką w jego rytm. Majestatyczny Taniec w zaczarowanym gaju z ekspozycją basowych dźwięków tworzy kontrast dla poprzedniej kompozycji. Król Świtu to rasowa, subtelna suita elektroniczna w starym dobrym stylu z czasów złotej ery el-muzyki lat 70-tych. Moogi mają te niesamowite barwy, które świetnie wpasowują się w konwencję tej muzyki. Piękne zwieńczenie całości. Trudno tę płytę mi opisywać jak zwykle to czynię zagłębiając się w szczegóły - jest po prostu znakomita. Biliński stworzył arcydzieło nastroju i kwintesencję tego co najlepsze w el. Płytę traktować należy jako wzorzec z Sevres jak powinna brzmieć doskonała płyta studyjna tego gatunku. Ubogie, archaiczne instrumentarium, brak nowoczesnych środków wyrazu to dowód na to, że nie technika a pomysł tworzą dzieła. Jazda obowiązkowa dla wszystkich fanów el.
Dariusz Długołęcki
Inni klienci wybrali
Podobne albumy
Kup Przechowaj
Towar w magazynie
Wysyłamy do 1 dni
Dostawa w do punktu odbioru już od 12zł.
Przesyłkę dostarcza Poczta Polska lub Inpost.
Możliwy odbiór osobisty poza siedzibą sprzedawcy.