Klaus Schulze
Body Love
59,90 zł
AUTOR | Klaus Schulze |
PRODUCENT | Mig |
NUMER | MIG01509 |
ROK WYDANIA | 1977 |
MEDIA | 1CD |
OPAKOWANIE | JEWELCASE |
Kod produktu | 004382 |
POPULARNOŚĆ |
Lista utworów
Opis
Syntezatorowe westchnienia, splatające się w zimnych konstelacjach i mollowych uściskach, osnuwają krystaliczną siecią cały pierwszy plan wszystkich trzech wypełniających tę płytę kompozycji. Odsłona pierwsza, Stardancer, rodzi się w niemuzycznej, wibrującej otchłani, z której wybijają się pierwsze promienie, pierwsze pomruki elektronicznych chórów, następnie zaś wysupłują się perkusyjne ozdobniki. Wstęp prowadzi do tętniącego, gumiastego ostinata, na tle którego rozwija się melancholijna, pobłyskująca, improwizowana impresja głównego syntezatora. Rytm zostaje coraz zmysłowiej podkreślany przez kipiącą perkusję, a ostinato zostaje podszyte basową linią. W ostatniej sekwencji utworu improwizacja balansuje między systemem durowym a melodyką orientalną. Muzyka niespodziewanie gaśnie, ledwo zabrzmi dysonansujący znak zapytania zaintonowany przez wszystkie ścieżki instrumentalne.
Blanche to najspokojniejszy i najbardziej zadumany - może najbardziej "nieszczęśliwy"?... - fragment płyty (wycinek tej właśnie kompozycji reprezentuje album Body Love na przekrojowym wydawnictwie Schulzego podsumowującym lata 1972-1991, pt. 2001). Smętne, gasnące łabędzie syntezatorowe dają się ponosić czarnym, śliskim falom przypominającym ciała spowite satynowym całunem. Momentami może się ta muzyka troszeczkę pod względem nastroju kojarzyć ze wstępem do kompozycji Shine On You Crazy Diamond Pink Floyd (Wish You Were Here, 1975), ale to tylko przelotne, uchwytne jak przez mgłę zestawienie. Słychać tu w każdym tonie tę samą chłodną, opustoszałą tęsknotę, która czyniła tak niesamowitym nagranie Wahnfried 1883 (Timewind, 1975).
Finałowa kompozycja P:T:O: trwa ponad 27 minut i łączy w sobie elementy cierpkiej zadumy Blanche (wstęp oraz finałowa sekwencja) z dynamiką i zapierającym dech rozchwianiem ostinatowym Stardancer (część główna, w której genialne ostinato zmienia kilkakrotnie skalę i tempo, czemu towarzyszy jedna z najwspanialszych solowych partii syntezatorowych w dyskografii Schulzego). Ta muzyka znakomicie zilustrowałaby spacer wzdłuż zamglonego wybrzeża, gdzie z jednej strony szumią ledwo dostrzegalne fale, z drugiej zaś zaczyna się już zgiełk metropolii. Każdy mijany kształt, każda latarnia i każda trafostacja, rozmazuje się w zadymioną plamę przybierającą kształt dowolnego słowa wypowiedzianego kobiecym szeptem.
Dodatkowy utwór, na cześć reżysera filmu Body Love zatytułowany po prostu Lasse Braun, to 22 (chciałoby się powiedzieć: tylko 22 ) minuty niezwykłej, mrocznej muzyki utrzymanej siłą rzeczy w podobnym tonie kolorystycznym co trzy inne impresje z albumu Body Love, ale chyba jednak najbardziej posępnej i niezgłębionej. Na początek sine, ciągnące się światło muzycznego reflektora drąży ciemną, nieprzejrzaną przestrzeń lepkimi smugami. Przez opustoszałą przestrzeń przemknie czasem tylko spóźniony podmuch nocnego Mooga, a dopiero po paru minutach wyklują się zdrętwiałe, zimne, stojące mollowe akordy. Reflektor przeczesujący wyludnioną przestrzeń pomału chrypnie, snując swoje uparte, rozsiane, jednodźwiękowe ostinato, za każdym razem wysyłając nieco inaczej brzmiącą smugę światła. Miękkie tony perkusyjne szemrzą miarowo w tle, służąc tutaj tylko jako ornament, zdecydowanie zanadto słabe i niezdecydowane, by mogły podsunąć tej mrocznej suicie stały rytm. Ostatecznie zjawia się też na scenie napięte, zziębnięte solo syntezatora, ciągnącego opowieść podobną w nastroju do tych, które wypełniły suity Blanche oraz P:T:O:, a wkrótce potem dochodzi do tak charakterystycznej dla Klausa Schulze intrygującej progresji. Samotny reflektor emituje coraz silniejsze i bardziej sprężyste wiązki światła, a w tle pojawia się mnóstwo frapujących poszumów i lodowatych wyładowań elektronicznych. Mimo oczywistego podobieństwa, jeśli chodzi o atmosferę, do pozostałych trzech impresji zamieszczonych na albumie, nie da się odmówić utworowi Lasse Braun niesamowitego klimatu i ogromnej siły wyrazu, wręcz zastanawiałbym się nad przyznaniem tej kompozycji tytułu najbardziej przejmującego epizodu z całego wydawnictwa Body Love. Miłośnicy muzyki Klausa Schulze posiadający już płytę analogową Body Love, a nawet i jej kompaktową edycję, ponad wszelką wątpliwość powinni zainteresować się najnowszym wydaniem tego niezwykłego materiału.
PS. Nie widziałem filmu, do którego Klasus Schulze stworzył tę muzykę, ale coś mi się wydaje, że wyglądał nieco inaczej niż próbki proponowanych przeze mnie wizualizacji...
Ten krążek pochodzi z okresu, w którym Klaus Schulze stworzył swoje chyba najlepsze utwory - te z Mirage czy Moondawn. Na Body Love znajdują się trzy rozbudowane czasowo kompozycje. Rozpoczyna się od dosyć rytmicznego Stardancer (w tytule chodzi, jak podejrzewam, o podobieństwo do Skywalkera). Jest tu interesujący sekwencer, ale mimo ściśle Klausowego klimatu nie przepadam za tym utworem. Po blisko czternastu minutach zaczyna się drugi, będący dla mnie esencją całego krążka Blanche. Szczególnie piękne są pierwsze minuty, kiedy Klaus swymi długimi, ciągłymi brzmieniami maluje pejzaż wschodu księżyca nad spokojną powierzchnią morza, w którym odbijają się gwiazdy. Ogarnia mnie przy tym jakaś wyjątkowa nostalgia i tęsknota za czymś, co dość trudno nazwać. Potem dochodzi tylko wiodący instrument śpiewający swą zawodzącą pieśń i kolejne kilkanaście minut gdzieś znika. Lecz to dopiero połowa płyty. Ostatni jest P:T:O: (co to znaczy?), powoli nabrzmiewająca sekwencerowa kompozycja, w której później pojawiają się nawet instrumenty perkusyjne. Napięty klimat pęka nagle niczym zerwana struna chyba w 22. minucie i dalej jest do końca całkiem spokojnie. Informacja na okładce, jak zwykle bardzo lakonicznej, mówi, że mamy do czynienia ze ścieżką dźwiękową do filmu Lasse Brauna o tym samym tytule, co płyta. Myślę, że zaden reżyser nie pokusiłby się o wykorzystanie w swej produkcji tak długich utworów i że wersje z płyty są po prostu niezwykle rozbudowanymi rozwinięciami tematów zawartych w filmie. Warto go pewnie obejrzeć nawet dla samej muzyki.
Blanche to najspokojniejszy i najbardziej zadumany - może najbardziej "nieszczęśliwy"?... - fragment płyty (wycinek tej właśnie kompozycji reprezentuje album Body Love na przekrojowym wydawnictwie Schulzego podsumowującym lata 1972-1991, pt. 2001). Smętne, gasnące łabędzie syntezatorowe dają się ponosić czarnym, śliskim falom przypominającym ciała spowite satynowym całunem. Momentami może się ta muzyka troszeczkę pod względem nastroju kojarzyć ze wstępem do kompozycji Shine On You Crazy Diamond Pink Floyd (Wish You Were Here, 1975), ale to tylko przelotne, uchwytne jak przez mgłę zestawienie. Słychać tu w każdym tonie tę samą chłodną, opustoszałą tęsknotę, która czyniła tak niesamowitym nagranie Wahnfried 1883 (Timewind, 1975).
Finałowa kompozycja P:T:O: trwa ponad 27 minut i łączy w sobie elementy cierpkiej zadumy Blanche (wstęp oraz finałowa sekwencja) z dynamiką i zapierającym dech rozchwianiem ostinatowym Stardancer (część główna, w której genialne ostinato zmienia kilkakrotnie skalę i tempo, czemu towarzyszy jedna z najwspanialszych solowych partii syntezatorowych w dyskografii Schulzego). Ta muzyka znakomicie zilustrowałaby spacer wzdłuż zamglonego wybrzeża, gdzie z jednej strony szumią ledwo dostrzegalne fale, z drugiej zaś zaczyna się już zgiełk metropolii. Każdy mijany kształt, każda latarnia i każda trafostacja, rozmazuje się w zadymioną plamę przybierającą kształt dowolnego słowa wypowiedzianego kobiecym szeptem.
Dodatkowy utwór, na cześć reżysera filmu Body Love zatytułowany po prostu Lasse Braun, to 22 (chciałoby się powiedzieć: tylko 22 ) minuty niezwykłej, mrocznej muzyki utrzymanej siłą rzeczy w podobnym tonie kolorystycznym co trzy inne impresje z albumu Body Love, ale chyba jednak najbardziej posępnej i niezgłębionej. Na początek sine, ciągnące się światło muzycznego reflektora drąży ciemną, nieprzejrzaną przestrzeń lepkimi smugami. Przez opustoszałą przestrzeń przemknie czasem tylko spóźniony podmuch nocnego Mooga, a dopiero po paru minutach wyklują się zdrętwiałe, zimne, stojące mollowe akordy. Reflektor przeczesujący wyludnioną przestrzeń pomału chrypnie, snując swoje uparte, rozsiane, jednodźwiękowe ostinato, za każdym razem wysyłając nieco inaczej brzmiącą smugę światła. Miękkie tony perkusyjne szemrzą miarowo w tle, służąc tutaj tylko jako ornament, zdecydowanie zanadto słabe i niezdecydowane, by mogły podsunąć tej mrocznej suicie stały rytm. Ostatecznie zjawia się też na scenie napięte, zziębnięte solo syntezatora, ciągnącego opowieść podobną w nastroju do tych, które wypełniły suity Blanche oraz P:T:O:, a wkrótce potem dochodzi do tak charakterystycznej dla Klausa Schulze intrygującej progresji. Samotny reflektor emituje coraz silniejsze i bardziej sprężyste wiązki światła, a w tle pojawia się mnóstwo frapujących poszumów i lodowatych wyładowań elektronicznych. Mimo oczywistego podobieństwa, jeśli chodzi o atmosferę, do pozostałych trzech impresji zamieszczonych na albumie, nie da się odmówić utworowi Lasse Braun niesamowitego klimatu i ogromnej siły wyrazu, wręcz zastanawiałbym się nad przyznaniem tej kompozycji tytułu najbardziej przejmującego epizodu z całego wydawnictwa Body Love. Miłośnicy muzyki Klausa Schulze posiadający już płytę analogową Body Love, a nawet i jej kompaktową edycję, ponad wszelką wątpliwość powinni zainteresować się najnowszym wydaniem tego niezwykłego materiału.
PS. Nie widziałem filmu, do którego Klasus Schulze stworzył tę muzykę, ale coś mi się wydaje, że wyglądał nieco inaczej niż próbki proponowanych przeze mnie wizualizacji...
I. W.
Ten krążek pochodzi z okresu, w którym Klaus Schulze stworzył swoje chyba najlepsze utwory - te z Mirage czy Moondawn. Na Body Love znajdują się trzy rozbudowane czasowo kompozycje. Rozpoczyna się od dosyć rytmicznego Stardancer (w tytule chodzi, jak podejrzewam, o podobieństwo do Skywalkera). Jest tu interesujący sekwencer, ale mimo ściśle Klausowego klimatu nie przepadam za tym utworem. Po blisko czternastu minutach zaczyna się drugi, będący dla mnie esencją całego krążka Blanche. Szczególnie piękne są pierwsze minuty, kiedy Klaus swymi długimi, ciągłymi brzmieniami maluje pejzaż wschodu księżyca nad spokojną powierzchnią morza, w którym odbijają się gwiazdy. Ogarnia mnie przy tym jakaś wyjątkowa nostalgia i tęsknota za czymś, co dość trudno nazwać. Potem dochodzi tylko wiodący instrument śpiewający swą zawodzącą pieśń i kolejne kilkanaście minut gdzieś znika. Lecz to dopiero połowa płyty. Ostatni jest P:T:O: (co to znaczy?), powoli nabrzmiewająca sekwencerowa kompozycja, w której później pojawiają się nawet instrumenty perkusyjne. Napięty klimat pęka nagle niczym zerwana struna chyba w 22. minucie i dalej jest do końca całkiem spokojnie. Informacja na okładce, jak zwykle bardzo lakonicznej, mówi, że mamy do czynienia ze ścieżką dźwiękową do filmu Lasse Brauna o tym samym tytule, co płyta. Myślę, że zaden reżyser nie pokusiłby się o wykorzystanie w swej produkcji tak długich utworów i że wersje z płyty są po prostu niezwykle rozbudowanymi rozwinięciami tematów zawartych w filmie. Warto go pewnie obejrzeć nawet dla samej muzyki.
Michał Żelazowski
Inni klienci wybrali
Podobne albumy
Kup Przechowaj
Towar w magazynie
Wysyłamy do 1 dni
Dostawa w do punktu odbioru już od 12zł.
Przesyłkę dostarcza Poczta Polska lub Inpost.
Możliwy odbiór osobisty poza siedzibą sprzedawcy.